Od rana pada deszcz. Ciemno, mokro, zimno. Usiadłam w kąciku. Niestety, nierozważnie wzięłam do owego kącika Zofię.
Musisz teraz czytać? Co może być ważniejsze od uszycia mi nowej sukienki? Jak możesz siedzieć tak spokojnie, gdy lalka cierpi, płacze i wygląda jak kloszard?
Cóż, dla mnie to było zrzędzenie, a nie płacz, ale wyrzuty sumienia kazały mi odłożyć książkę i zabrać małą zołzę do komputera, gdzie zabrałam się za szukanie inspiracji.
Kupisz mi takie buty? Kupisz, kupisz? Nie mogę całą zimę chodzić w tych szarych pantofelkach! No paaatrz, darmowa przesyłka, nie bądź skąpa!
To co, idziemy wreszcie poszukać tkaniny?
Łaaaaaaał! Okradłaś pasmanterię?
Uszyjesz mi z tego sukienkę? I płaszczyk? I trzy bluzeczki, i spódniczkę?
Dobrze, na razie popraw mi tylko ten wór, ale zrób tak, żeby pasowały takie korale...
Długo jeszcze?
No długooo?
Tadaaaam!
Ok, sukienka poprawiona. Nic szczególnego, w dodatku tył wyszedł brzydki, bo rzepy są stanowczo za grube. Muszę pobuszować po pasmanteriach w poszukiwaniu cieniutkich. Jest jednak dużo lepiej, niż było, a na otarcie łez Zofia dostała sznur korali, idealnie pasujących do nowej-starej kiecki.
Zaczyna mi się podobać to szycie. Dobrze, że to taka maluda, bo szyję ręcznie. Przy pełnowymiarowej Dalpannie znudziłabym się w połowie ubranka...
P.S. Ciekawostka - zauważyłam dziś, że podczas obitsowania Zofii jakimś cudem odwróciłam tę część z pępkiem i w efekcie od wczoraj miała pępek... na plecach. Jakoś nie zwróciłam na to uwagi. A ja się zastanawiałam, dlaczego obitsu tak się kiepsko łączy przy brzuszku...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz